piątek, 21 lutego 2014

O Jeżycjadzie słów kilka.

Małgorzata Musierowicz to moja absolutnie ulubiona pisarka. Mam do niej sentyment i kocham jej książki, uwielbiam, mogę czytać je bez końca. Przeżyłam ostatnio niemały szok, kiedy obliczyłam, że pierwsza część Jeżycjady powstała prawie 40 lat temu! Do tego, pierwsze 5 tomów wcale się nie starzeje, kolejne także są nadal aktualne, aż do Kalamburki. Za to po niej dzieje się coś dziwnego.


Zabrałam się za Musierowicz będąc jeszcze w szkole podstawowej i skończyłam na Kalamburce. Potem zapomniałam o dawnej idolce i porzuciłam czytanie serii. Powróciłam do niej jakiś czas temu i zabrałam się dziarsko za następujący po Kalamburce Język Trolli. Lektura zajęła mi nie więcej niż dwa dni (jak to zwykle bywa w tym przypadku) i byłam troszkę rozczarowana. Później sięgnęłam po następną Żabę i Czarną Polewkę i na tym poprzestałam. Obiecałam sobie, że nie sięgnę po kolejne części Jeżycjady, choćby nie wiem co! Nie chciałam psuć sobie obrazu idealnej całości kolejnymi książkami.

Ta okładka jest po prostu przepiękna, cudny wstęp do tej wspaniałej książki.


Jestem jednak ofiarą Pani Musierowicz i w tym tygodniu przeczytałam Sprężynę i McDusię. Wytrzymałam jednak rok bez Borejków! W najbliższym czasie mam zamiar przeczytać całą serię od początku i już nie mogę się doczekać :) Ale teraz nie o tym...

Pierwsza część cyklu, czyli Szósta Klepka, powstała, gdy moja mama była nastolatką. To właśnie ona zapoznała mnie z Jeżycjadą. Razem ze mną czytała kolejne wychodzące książki, aż do Kalamburki. Zaczęła czytać Język Trolli, ale nie skończyła, poddała się nawet nie w połowie, a w 1/3! Dodam, że Mama moja powraca niekiedy do pierwszych tomów powieści i czyta je ze smakiem. Natomiast nowych już nie trawi. Tę samą przypadłość zaobserwowałam u siebie – czytam wszystko ciurkiem aż do Kalamburki, połykając jedną część dziennie, z naciskiem na Idę Sierpniową i Kwiat Kalafiora :)

Ta okładka jest z kolei szalenie niesympatyczna.


Daleka jestem od oceniania kogokolwiek, ale pojawiające się w książkach obserwacje rzeczywistości są przesadzone lub zupełnie nieadekwatne. Świat zewnętrzny jest zły, młodzież chadza na randki do McDonalds (czy aby na pewno? Ja odwiedziłam ów przybytek całe trzy razy) i śmieje się z wierszy na lekcji i tak dalej...

Moja ukochana Laura Pyziak została ogołocona z wyrazistości, Autorka pozbawiła ją pazurków, kazała jedynej niezależnej postaci zapuścić włosy do pasa i wyjść za mąż w białej sukni ślubnej.

Na weselu oczywiście obecna sama rodzina, z jednym wyjątkiem (pojawia się nawet tłumaczenie Laury, wiesz mamo, to teraz taka moda, by zaprosić znajomych ze szkoły!). Znamienne jest to, że od dłuższego czasu w powieści nie pojawiają się osoby z otoczenia bohaterów, przyjaciele, przyjaciółki. Za wyjątkiem, oczywiście obiektów uczuć. Tak, jakby żadne inne związki międzyludzkie poza rodziną nie miały racji bytu i były wręcz niepotrzebne. Sporadycznie pojawiają się osoby niespokrewnione z Borejkami, ale w nowym pokoleniu są to na ogół dzieci dawnych przyjaciół Gabrieli, Idy i innych. Wszystko pozostaje w tym samym, zamkniętym kręgu. Jedyny wyjątek to Józef i jego kolega ze szkoły (który upija go kremem czekoladowym na bazie spirytusu! Serio.) i jedna koleżanka, która ma zadatki na stanie się kolejną miłością (tak mi się zdaje).

Uwielbiam stylistykę okładek Jeżycjady!


Nieznośne jest to powielanie schematów – skoro w przeszłości był profesor Dmuchawiec, ale teraz odszedł, na jego miejsce w roli polonisty idealnego pojawia się Adam Fidelis. Aby nie dystansować go zbyt mocno od rodziny głównych bohaterów, natychmiast łączymy go z Laurą świętym węzłem małżeńskim. Jest on uosobieniem cnót wszelakich, Siłaczką naszych czasów i żywym pomnikiem pracy u podstaw. Co ciekawe, nie dostajemy żadnego dowodu na tę jego absolutną wyjątkowość, oprócz gorących zapewnień autorki.

Postacie dorośleją, kończą szkołę, od razu zakochują się i wychodzą za mąż, po czym powielają swoje geny i tak w kółko. Nie wiem dlaczego, ale uparcie nasuwa mi się porównanie z grą w Simsy. Rozumiem, że Autorka chce pokazać idealny obraz świata, piękno, miłość i ciepło. Ja też tego właśnie pragnę odwiedzając Borejków, ale co jest złego w związkach nieformalnych, w farbowaniu włosów, słuchaniu rockowej muzyki i wykonywaniu prostych zawodów? Wszyscy bez wyjątku w książkach Musierowicz zawierają związki małżeńskie, mają tę samą fryzurę przez całe życie (tudzież obierają ją w momencie ustatkowania), preferują muzykę poważną i parają się zawodami prestiżowymi, takimi jak: pracownik naukowy, pisarka, nauczyciel, lekarz, śpiewaczka operowa.

Tytułowa Magda z McDusi, w której pokładałam pewne nadzieje (Magdusia to naprawdę straszne zdrobnienie i zapewniam, że żadna Magdalena nie lubi być tak nazywana, to imię generuje tak wiele wdzięcznych zdrobnień, a tu akurat wybrano Magdusię) jest postacią dosyć nijaką w stronę irytującej. Raczej nie da się jej lubić. Jest dosyć głupiutka, nie lubi czytać książek, za to lubi frytki i fastfoody. Poza tym, mimo, że jest postacią tytułową, w książce nie występuje zbyt często i przewija się raczej na drugim planie.

Czekam, czekam z utęsknieniem!


Nie zrozumcie mnie źle, ja nadal uwielbiam Jeżycjadę, z tą różnicą, że kiedyś to były książki idealne. Idealnie trafiały w moje gusta i nie zmieniłabym w nich nic. Normalnie, jakby Pani Musierowicz pisała te książki specjalnie dla mnie i tylko dla mnie. Teraz coraz częściej pewne wybory fabularne mnie irytują (ale tylko trochę). Mimo to, cieszę się, że seria ma swoją kontynuację. To jest trochę tak, jakby właściwa Jeżycjada skończyła się na Kalamburce, a teraz mamy coś w rodzaju sequela. Miło jest wiedzieć, co nowego u Borejków, tym bardziej, że książki nadal są świetnie napisane, niebywale dowcipne, mądre i zawierają masę moich ukochanych łacińskich sentencji. Uwielbiam łacinę i muszę przyznać, że to właśnie pierwsza książka Małgorzaty Musierowicz, którą przeczytałam w wieku lat 12, zapoczątkowała tę miłość :)

PS. Tygodniowa przerwa od pisania była spowodowane wstrętnym choróbskiem, które staram się przegonić oraz zepsutą ładowarką do laptopa. Ilość wilgoci w powietrzu i ta rozmemłana pogoda dobijają moją odporność, ale mam nadzieję, że teraz będzie już dobrze :)


5 komentarzy:

  1. Za młodu zaczytywałam się w książkach Musierowicz :-) Uwielbiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również pamiętam Musierowicz ;) teraz córka "odziedziczyła" książki.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wstyd się przyznać ale nie przypominam sobie, abym czytała któryś z tytułów Jeżycjady. Możliwe, że gdzieś w szkole podstawowej, ale to już trochę czasu minęło i mam prawo nie pamiętać ;)
    Zauważyłam, że ostatnio wiele osób wraca do tej serii i ja z ciekawości sobie trochę poczytałam i stwierdziłam, że chcę ją mieć na własnej półce. Wydaje mi się że ciężko będzie dość szybko zebrać komplet (póki co mam 3 tytuły, nie do końca w kolejności). Jednak jestem dobrej myśli.

    OdpowiedzUsuń
  4. U mnie jest podobnie z Musierowicz, pierwsze części, w sumie do "Kalamburki" albo "Tygrys i Róża" mogłabym czytać i czytać :) Przeczytałam potem jedną czy dwie nowsze i już się w nich nie zakochałam- chyba zestarzałam się z pierwszymi bohaterkami i przestałam czuć klimat :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja czytałam tylko te pierwsze. Teraz mam 22 lata, ale chcę zabrać się za kolejne. Pewnie też już nie będzie tej magii co we wcześniejszych, no ale zobaczę co tam jest. Jednak zgadzam się: na pewno irytujące jest to, jak tam wszystko jest takie stereotypowe: ślub, zaraz pewnie dzieci prawda? Pewnie nie ma osoby, której nie udałoby się w związku i ożeniłaby się później od innych? No właśnie, trochę zbyt lukrowane to. Ogólnie podobały mi się bardzo te pierwsze cześci, ale faktycznie autorka mogłaby czasem odejść od tych schematów. Więcej napiszę jak też przeczytam dalsze.
    Candy_Lips z forum Wizaż.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę, taktuj Autorkę tak, jak sam chciałbyś, by Cię traktowano :)