Małgorzata Musierowicz to moja
absolutnie ulubiona pisarka. Mam do niej sentyment i kocham jej
książki, uwielbiam, mogę czytać je bez końca. Przeżyłam ostatnio niemały szok, kiedy obliczyłam, że pierwsza część Jeżycjady powstała prawie 40 lat temu! Do tego, pierwsze 5 tomów wcale się nie starzeje, kolejne także są nadal aktualne, aż do Kalamburki. Za to po niej dzieje się coś dziwnego.
Zabrałam się za Musierowicz będąc
jeszcze w szkole podstawowej i skończyłam na Kalamburce. Potem
zapomniałam o dawnej idolce i porzuciłam czytanie serii. Powróciłam
do niej jakiś czas temu i zabrałam się dziarsko za następujący po
Kalamburce Język Trolli. Lektura zajęła mi nie więcej niż dwa
dni (jak to zwykle bywa w tym przypadku) i byłam troszkę rozczarowana.
Później sięgnęłam po następną Żabę i Czarną Polewkę i na
tym poprzestałam. Obiecałam sobie, że nie sięgnę po kolejne
części Jeżycjady, choćby nie wiem co! Nie chciałam psuć sobie
obrazu idealnej całości kolejnymi książkami.
Ta okładka jest po prostu przepiękna, cudny wstęp do tej wspaniałej książki. |
Jestem jednak ofiarą Pani Musierowicz
i w tym tygodniu przeczytałam Sprężynę i McDusię. Wytrzymałam
jednak rok bez Borejków! W najbliższym czasie mam zamiar przeczytać
całą serię od początku i już nie mogę się doczekać :) Ale
teraz nie o tym...
Pierwsza część cyklu, czyli Szósta
Klepka, powstała, gdy moja mama była nastolatką. To właśnie ona
zapoznała mnie z Jeżycjadą. Razem ze mną czytała kolejne
wychodzące książki, aż do Kalamburki. Zaczęła czytać Język
Trolli, ale nie skończyła, poddała się nawet nie w połowie, a w
1/3! Dodam, że Mama moja powraca niekiedy do pierwszych tomów
powieści i czyta je ze smakiem. Natomiast nowych już nie trawi. Tę
samą przypadłość zaobserwowałam u siebie – czytam wszystko
ciurkiem aż do Kalamburki, połykając jedną część dziennie, z
naciskiem na Idę Sierpniową i Kwiat Kalafiora :)
Ta okładka jest z kolei szalenie niesympatyczna. |
Daleka jestem od oceniania kogokolwiek,
ale pojawiające się w książkach obserwacje rzeczywistości są
przesadzone lub zupełnie nieadekwatne. Świat zewnętrzny jest zły,
młodzież chadza na randki do McDonalds (czy aby na pewno? Ja
odwiedziłam ów przybytek całe trzy razy) i śmieje się z wierszy
na lekcji i tak dalej...
Moja ukochana Laura Pyziak została
ogołocona z wyrazistości, Autorka pozbawiła ją pazurków, kazała
jedynej niezależnej postaci zapuścić włosy do pasa i wyjść za
mąż w białej sukni ślubnej.
Na weselu oczywiście obecna sama
rodzina, z jednym wyjątkiem (pojawia się nawet tłumaczenie Laury,
wiesz mamo, to teraz taka moda, by zaprosić znajomych ze szkoły!).
Znamienne jest to, że od dłuższego czasu w powieści nie pojawiają
się osoby z otoczenia bohaterów, przyjaciele, przyjaciółki. Za
wyjątkiem, oczywiście obiektów uczuć. Tak, jakby żadne inne
związki międzyludzkie poza rodziną nie miały racji bytu i były
wręcz niepotrzebne. Sporadycznie pojawiają się osoby
niespokrewnione z Borejkami, ale w nowym pokoleniu są to na ogół
dzieci dawnych przyjaciół Gabrieli, Idy i innych. Wszystko
pozostaje w tym samym, zamkniętym kręgu. Jedyny wyjątek to Józef
i jego kolega ze szkoły (który upija go kremem czekoladowym na
bazie spirytusu! Serio.) i jedna koleżanka, która ma zadatki na
stanie się kolejną miłością (tak mi się zdaje).
Uwielbiam stylistykę okładek Jeżycjady! |
Nieznośne jest to powielanie schematów
– skoro w przeszłości był profesor Dmuchawiec, ale teraz
odszedł, na jego miejsce w roli polonisty idealnego pojawia się
Adam Fidelis. Aby nie dystansować go zbyt mocno od rodziny głównych
bohaterów, natychmiast łączymy go z Laurą świętym węzłem
małżeńskim. Jest on uosobieniem cnót wszelakich, Siłaczką
naszych czasów i żywym pomnikiem pracy u podstaw. Co ciekawe, nie
dostajemy żadnego dowodu na tę jego absolutną wyjątkowość,
oprócz gorących zapewnień autorki.
Postacie dorośleją, kończą szkołę,
od razu zakochują się i wychodzą za mąż, po czym powielają
swoje geny i tak w kółko. Nie wiem dlaczego, ale uparcie nasuwa mi
się porównanie z grą w Simsy. Rozumiem, że Autorka chce pokazać
idealny obraz świata, piękno, miłość i ciepło. Ja też tego
właśnie pragnę odwiedzając Borejków, ale co jest złego w
związkach nieformalnych, w farbowaniu włosów, słuchaniu rockowej
muzyki i wykonywaniu prostych zawodów? Wszyscy bez wyjątku w
książkach Musierowicz zawierają związki małżeńskie, mają tę
samą fryzurę przez całe życie (tudzież obierają ją w momencie
ustatkowania), preferują muzykę poważną i parają się zawodami
prestiżowymi, takimi jak: pracownik naukowy, pisarka, nauczyciel,
lekarz, śpiewaczka operowa.
Tytułowa Magda z McDusi, w której pokładałam pewne nadzieje (Magdusia to naprawdę straszne zdrobnienie i zapewniam, że żadna Magdalena nie lubi być tak nazywana, to imię generuje tak wiele wdzięcznych zdrobnień, a tu akurat wybrano Magdusię) jest postacią dosyć nijaką w stronę irytującej. Raczej nie da się jej lubić. Jest dosyć głupiutka, nie lubi czytać książek, za to lubi frytki i fastfoody. Poza tym, mimo, że jest postacią tytułową, w książce nie występuje zbyt często i przewija się raczej na drugim planie.
Czekam, czekam z utęsknieniem! |
Nie zrozumcie mnie źle, ja nadal
uwielbiam Jeżycjadę, z tą różnicą, że kiedyś to były książki
idealne. Idealnie trafiały w moje gusta i nie zmieniłabym w nich
nic. Normalnie, jakby Pani Musierowicz pisała te książki specjalnie
dla mnie i tylko dla mnie. Teraz coraz częściej pewne wybory
fabularne mnie irytują (ale tylko trochę). Mimo to, cieszę się,
że seria ma swoją kontynuację. To jest trochę tak, jakby właściwa
Jeżycjada skończyła się na Kalamburce, a teraz mamy coś w
rodzaju sequela. Miło jest wiedzieć, co nowego u Borejków, tym
bardziej, że książki nadal są świetnie napisane, niebywale
dowcipne, mądre i zawierają masę moich ukochanych łacińskich
sentencji. Uwielbiam łacinę i muszę przyznać, że to właśnie
pierwsza książka Małgorzaty Musierowicz, którą przeczytałam w
wieku lat 12, zapoczątkowała tę miłość :)
PS. Tygodniowa przerwa od pisania była spowodowane wstrętnym choróbskiem, które staram się przegonić oraz zepsutą ładowarką do laptopa. Ilość wilgoci w powietrzu i ta rozmemłana pogoda dobijają moją odporność, ale mam nadzieję, że teraz będzie już dobrze :)
Za młodu zaczytywałam się w książkach Musierowicz :-) Uwielbiam :-)
OdpowiedzUsuńJa również pamiętam Musierowicz ;) teraz córka "odziedziczyła" książki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Wstyd się przyznać ale nie przypominam sobie, abym czytała któryś z tytułów Jeżycjady. Możliwe, że gdzieś w szkole podstawowej, ale to już trochę czasu minęło i mam prawo nie pamiętać ;)
OdpowiedzUsuńZauważyłam, że ostatnio wiele osób wraca do tej serii i ja z ciekawości sobie trochę poczytałam i stwierdziłam, że chcę ją mieć na własnej półce. Wydaje mi się że ciężko będzie dość szybko zebrać komplet (póki co mam 3 tytuły, nie do końca w kolejności). Jednak jestem dobrej myśli.
U mnie jest podobnie z Musierowicz, pierwsze części, w sumie do "Kalamburki" albo "Tygrys i Róża" mogłabym czytać i czytać :) Przeczytałam potem jedną czy dwie nowsze i już się w nich nie zakochałam- chyba zestarzałam się z pierwszymi bohaterkami i przestałam czuć klimat :D
OdpowiedzUsuńJa czytałam tylko te pierwsze. Teraz mam 22 lata, ale chcę zabrać się za kolejne. Pewnie też już nie będzie tej magii co we wcześniejszych, no ale zobaczę co tam jest. Jednak zgadzam się: na pewno irytujące jest to, jak tam wszystko jest takie stereotypowe: ślub, zaraz pewnie dzieci prawda? Pewnie nie ma osoby, której nie udałoby się w związku i ożeniłaby się później od innych? No właśnie, trochę zbyt lukrowane to. Ogólnie podobały mi się bardzo te pierwsze cześci, ale faktycznie autorka mogłaby czasem odejść od tych schematów. Więcej napiszę jak też przeczytam dalsze.
OdpowiedzUsuńCandy_Lips z forum Wizaż.